Z dużym opóźnieniem chcieliśmy zdać krótką relację z naszej pechowej wizyty w Londynie (szczegóły potem). Boże Narodzenie spędziliśmy tam u rodziny i głównie zajmowaliśmy się przygotowaniami do świąt, więc na zwiedzanie Londynu mieliśmy tylko jeden dzień. Na tak duże miasto to zdecydowanie za mało czasu, ale staraliśmy się go tak zapełnić, by Albert miał co wspominać.
Do wizyty w Londynie Albert szykował się od Mikołajek, gdyż wtedy dostał książkę „Oto jest Londyn”. Książka opowiada o mieście sprzed 50 lat i niektóre informacje są w niej nieaktualne, ale kilka rzeczy można nadal zobaczyć.
Ze względu na ograniczony bagaż nie zabraliśmy ze sobą porządnego aparatu i zdjęcia wykonywaliśmy jedynie komórką, więc przepraszamy za jakość niektórych zdjęć.
Wizytę zaczęliśmy od podróży pociągiem.
Pogoda z rana była typowo londyńska. Na szczęście mieliśmy zaplanowaną wizytę w London Aquarium, gdzie jedną z atrakcji są rekiny. Miejsce naprawdę godne polecenia. Albert był zachwycony, wszystko było dla niego „wspaniałe” i „niesamowite”.
Po akwarium chcieliśmy przejść się obok Big Bena. Niestety wieża była zasłonięta rusztowaniami, więc Albert nie mógł jej zobaczyć, ale zdawał sobie sprawę z tego, że gdzieś tam jest.
Pocieszyła go za to podróż autobusem piętrowym, a mały pamiątkowy autobusik z gift shop’u mu o tym przypomina. Misio miał za zadanie zastąpić gwardzistów, których Albert znał z książki, ale z bliska nie udało się ich zobaczyć.
Następnie zrobiliśmy sobie spacer z ulicy Whitehall przez bramę na Plac Defilad Gwardii Konnej do St. James Park’u.
W parku chcieliśmy nakarmić wiewiórki. Gołębie też się zleciały.
Przy pałacu Buckingham Albert zasnął w wózku, więc jeszcze mogliśmy sobie pospacerować.
Po drzemce dorośli byli już wykończeni chodzeniem (tego dnia wg GPS przeszliśmy 18 km !!!), więc postanowiliśmy chwilkę odpocząć w National Gallery i obejrzeć ulubione obrazy.
Nie ominęliśmy też M&M’s World.
Chcieliśmy też wejść do znajdującego się sklepu Lego, gdzie był zbudowany z tych klocków Big Ben, ale kolejka do wejścia była zbyt duża. Nie mieliśmy tyle czasu.
Przejechaliśmy się za to metrem.
Pojechaliśmy do Museum of Natural History, by zobaczyć dinozaury.
Poza tyranozaurem, Albertowi podobały się kości „alberto”zaura.
Na zakończenie wycieczki czekała nas jeszcze jedna podróż piętrowym autobusem
i powrót pociągiem, gdzie po całym dniu przyjemnie było usiąść i poczytać gazetkę.
Ach, jak te dzieci szybko rosną!
Udogodnienia:
Wszędzie poruszaliśmy się z wózkiem i nie mieliśmy z tego powodu problemów. Często przy schodach były windy. W metrze nie rozglądaliśmy się specjalnie za nią, ale przeważnie gdzieś była.
Zaliczyliśmy w Londynie 2 restauracje i poza krzesełkiem do karmienia i kartkami do rysowania nie widzieliśmy żadnych kącików dziecięcych, więc nie wiemy czy gdzieś takie się znajdują.
W restauracyjnych toaletach nie widzieliśmy przewijaków. W Galerii Narodowej była za to toaleta dla inwalidów i z przewijakiem dla dzieci, ale nie widzieliśmy tego na własne oczy. Poznaliśmy po znaczku na drzwiach.
Pechowa wizyta
Dzień po wizycie w stolicy Wielkiej Brytanii nastąpiła cała masa wydarzeń, która nas mocno zmęczyła. Wszyscy się rozchorowaliśmy na różne dolegliwości – dla każdego znalazło się coś dobrego. Nikt z ośmioosobowej rodziny się nie uchował. Nawet pisząc ten post nie jesteśmy w pełni zdrowi. Na szczęście Albert dosyć łagodnie wszystko przeszedł 😛 Na dodatek Wielka Brytania nie chciała nas wypuścić. Spadło trochę śniegu i nasz lot został odwołany. W związku z tym mogliśmy wrócić do Gdańska dopiero 4 dni później lub przylecieć do innego miasta. Wybraliśmy to drugie i już następnego dnia lecieliśmy do Szczecina. Dzięki uprzejmości pana z samolotu mogłam usiąść obok Alberta, gdyż jakaś pani na infolinii nie pomyślała i każde z nas, a w szczególności dwuletnie dziecko usadziła osobno! Ze Szczecina musieliśmy wynająć samochód i dotrzeć do Gdyni (pociągów już nie było pod wieczór). Gdyby tego było mało to, dzień po powrocie, w drodze na lotnisko w Gdańsku (tam musieliśmy zdać auto i odebrać nasze) pękło koło w wynajętym aucie i groziło nam jeszcze pokrycie kosztów naprawy. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło.