Pod koniec maja wybraliśmy się z Albertem na rodzinne wakacje do Włoch. Przejechaliśmy ponad 3500 km. Po drodze mieliśmy wiele postojów, a nawet kilka noclegów. Dzisiejszy wpis jest o tym jak przebiegała u nas podróż z małym dzieckiem. Być może rozwiejemy czyjeś wątpliwości dotyczące dalekich wyjazdów z pociechą.
Do wyjazdu należało się przygotować wcześniej. 17 h samej jazdy (w jedną stronę) to trasa nie na jeden raz – przynajmniej dla nas. Musieliśmy zrobić sobie po drodze po 2 noclegi w każdą stronę. Zaplanowane noclegi dały nam możliwość choćby krótkiego zwiedzania wybranych przez nas miast, ale o tym za chwilę.
Co nam było potrzebne na wyjazd.
Korzystaliśmy z serwisu airbnb.pl. W wynajętych przez nas mieszkaniach nie było gdzie położyć Alberta spać. Musieliśmy więc mieć ze sobą łóżeczko turystyczne. W miejscu docelowym również się przydało.
Ze względu na ograniczone miejsce w bagażniku nasz duży wózek w wersji spacerowej odpadał. Kupiliśmy za to jeden z tańszych dostępnych na rynku Smiki Petite- taki, którego w razie zużycia na trudnym terenie nie będzie nam żal. Wózek typu parasolka idealnie się zmieścił w bagażniku obok innych bagaży. Był lekki i zwrotny i mimo niskiej ceny wytrzymał rzucanie, brukowane uliczki i inne góry i doliny. Ważna dla nas była opcja rozkładania na leżąco. Przy tak intensywnej wycieczce wiadomo było, że dziecko prędzej czy później będzie musiało w nim spać.
Zamiast wózka dobrym rozwiązaniem może być chusta lub nosidło turystyczne, zwłaszcza w zatłoczonych miejscach, gdzie ludzie nie zwracają uwagi na wózek. W przypadku starszych dzieci przydatny może się okazać plecaczek z szelkami lub same szelki. Wtedy dziecko daleko nie odbiegnie, a mimo wszystko będzie mieć poczucie niezależności. U nas niestety to się nie sprawdziło. Robiliśmy dwa podejścia, ale Albert definitywnie odmówił noszenia czegokolwiek.
Konieczna do zabrania była też niania elektroniczna. Po wieczornym spaniu rodzice mogą się oddalić kawałek dalej. Nam się tak udało w Wenecji. Tuż obok mieszkania była sympatyczna knajpka, gdzie mogliśmy skosztować tiramisu. W Toskanii też się przydała. Gdy Albert spał w domu, my mogliśmy spędzić czas z rodziną na tarasie rozkoszując się włoskim winem.
Na wyjazd mieliśmy też ściągnięte mapy offline Google Maps. Zabytki przeważnie są dobrze oznaczone, ale mimo tego często używaliśmy tych map by poruszać się po mieście. Widzieliśmy też w niektórych miastach automaty z mapkami. Koszt około 2 euro.
Aby uatrakcyjnić dziecku wyjazd zabraliśmy ze sobą różne zabawki. Część z nich wykorzystywaliśmy także w aucie (o czym poniżej), a część znanych już Albertowi zabawek dawaliśmy podczas postojów i w miejscach noclegu, aby miał „kawałek domu” ze sobą.
Na wyjazd trzeba było też zabrać całą masę rzeczy potrzebnych „do obsługi” dziecka, np.
pieluchy i chusteczki pielęgnacyjne – woleliśmy kupić w Polsce większą ilość, niż szukać za granicą i prawdopodobnie przepłacać.
kosmetyki – przede wszystkim z filtrem
apteczka – coś na skaleczenia, gorączkę, biegunkę, gorączkę itp. Lepiej mieć pod ręką i szybko użyć
jedzonko – głównie mieliśmy deserki i obiadki Ella’s Kitchen, nie wszystko zużyliśmy, gdyż Albert wolał nasze jedzenie.
Podróż w aucie
Nie będę ukrywać, że Albert bardzo lubi jeździć autem. Ostatnio to nawet nie lubi stać na czerwonym świetle i domaga się by jechać dalej. To nam bardzo ułatwiło podjęcie decyzji o wyjeździe. Nie wiem czy zdecydowalibyśmy się na takie wakacje gdyby było inaczej.
Droga w tamtą stronę przebiegała jednak lepiej. Z powrotem Albert już był marudny i zmęczony całą wycieczką. Potrzebował więcej postojów i rozrywki. Trzeba go było bardziej zabawiać w aucie.
W tym celu używaliśmy:
książeczek z serii o Kici Koci. Są to ciekawe i niezbyt długie historyjki (w sam raz dla dwulatka). Każda z nich ma pewien walor edukacyjny.
tablet – gdy już naprawdę było ciężko w drodze powrotnej to wspomagaliśmy się też kilkoma odcinkami Boba Budowniczego
maskotki – ulubione przytulanki sporo miejsca zajęły, ale były obowiązkowe. Nigdy nie wiadomo, która będzie potrzebna do spania lub zabawy.
kolorowanka wodna Melissa & Doug – wielokrotnego użytku. Potrzebna jest tylko niewielka ilość wody do pędzelka. Są 4 plansze, na których po pomalowaniu pojawiają się ukryte elementy. Po wyschnięciu można malować na nowo.
smoczek – u nas jeszcze w użyciu do spania, ale na czas wyjazdu trochę zwiększyliśmy jego dawkowanie.
- Postoje w Polsce i za granicą
Podróż przez całą Polskę przebiegła zaskakująco szybko. Zatrzymywaliśmy się na parkingach przy autostradach lub większych stacjach benzynowych. Często znajdowaliśmy nawet niewielki element placu zabaw. Czasem były one ukryte gdzieś na końcu parkingu i dopiero przy wyjeździe je zauważaliśmy.
Jeśli chodzi o przewijaki w Polsce to tam, gdzie się zatrzymywaliśmy wszędzie były. Przeważnie trzeba szukać w toalecie dla osób niepełnosprawnych. Co ciekawe, toalety w Polsce były zdecydowanie bardziej zadbane i cieszyły się znaczną czystością w stosunku do tych w innych krajach.
Za granicą na dużych stacjach benzynowych połączonych z barem, np. Autogrill we Włoszech, zwykle udało nam się znaleźć jakiś przewijak. Czasem były nawet osobne pomieszczenia, w których można przewinąć dziecko. Z opłatą bywało różnie – raz za płatną bramką, a raz pomieszczenie z przewijakiem było darmowe. Na mniejszych parkingach (takich tylko z toaletą) o przewijaki może być już ciężko.
Przy okazji: Włosi często nie używają kierunkowskazów przy zmianie pasów ruchu. Prawdą jest, że jak Was nie widzą to włączą kierunkowskaz na wszelki wypadek. Wielokrotnie też zajeżdżali nam drogę i złośliwie wolno wracali na drugi pas.
Kąciki dla dzieci we Włoszech
Nie ma tu w zasadzie o czym pisać. W miejscowościach cieszących się sporym zainteresowaniem turystów, jak Wenecja, Florencja, Siena czy Piza nic nie znaleźliśmy, ale też nie było kiedy dokładnie poszukać. Knajpki czy kawiarnie przeważnie były małe i w całości wypełnione krzesłami i stolikami dla klientów. W toaletach zwykle nie było przewijaków, a same toalety były na tyle brudne, że osoba dorosła wolałaby z nich nie korzystać. Bywało więc tak, że Albertowi zmienialiśmy pieluchę w terenie, jak na Piazza Del Campo w Sienie czy na trawniku obok wieży w Pizie.
Jeśli lokal miał krzesełko do karmienia dla dzieci to był już sukces. Jedyny „niby kącik dla dzieci” na jaki wpadliśmy był na dużej stacji benzynowej połączonej ze sporą restauracją we Włoszech. Nie było tam jednak żadnych zabawek, lecz dwa duże stoliki z kolorowymi krzesełkami.
W Niemczech zajechaliśmy na kawę do McDonalda. Ku radości Alberta była tam zjeżdżalnia wewnątrz, jak i na zewnątrz lokalu.
Bywało tak, że wymyślaliśmy Albertowi zabawy, np. pakowanie kamyczków do kieszonki.
Podziwianie wystaw sklepowych też może być ciekawe.
Inne atrakcje na trasie:
Podczas naszej podróży mieliśmy okazję nocować we Wiedniu, Wenecji, Innsbrucku i Pradze. W Innsbrucku niczego nie zwiedziliśmy, gdyż nie było na to czasu. Mogliśmy za to podziwiać widoki gór, gdy przejeżdżaliśmy przez miasto.
W Pizie spędziliśmy tylko 2 godziny. Wystarczyło by porobić kilka zdjęć i zjeść lody. W kawiarni nawet udało się znaleźć przewijak dla dzieci. Toaleta trochę była brudna, a ktoś ponoć nawet w niej utknął.
20 minut drogi od tej Katedry znajduje się Karlskirche, czyli kościół św. Karola Boromeusza. Dla rodziców ciekawa informacja, że tuż obok znajduje się całkiem spory plac zabaw dla dzieci.
W Pradze polecamy skosztować trdelników (inaczej kurtosz, ciasto kominowe). Dostępne z różnym wypełnieniem.
Przy okazji: W centrum Pragi bardzo krótko jest zielone światło na przejściu dla pieszych. Dosłownie 5 sekund przy moście Karola. Z dzieckiem lub wózkiem naprawdę ciężko zdążyć. Zwłaszcza, że uliczki są brukowane.
Zwiedzanie Włoch
Z naszej podróży chyba najbardziej zapadnie nam w pamięci wizyta w Sienie. Miasto bardzo przypadło nam do gustu. Ruch samochodowy w centrum był wstrzymany (czasem jakaś taksówka przejechała), więc Albert swobodnie mógł się przechadzać wąskimi uliczkami. Nie było też takiego tłoku jak w Wenecji. Niewątpliwie dużą atrakcją dla dzieci może być wizyta na Piazza del Campo, gdzie obok fontanny jest miejsce z wodą pitną. Albert do tej pory wspomina jak to pił „wodę z fontanny”.
Można także pogonić gołębie.
Dla rodziców sporą atrakcją może być zwiedzanie Katedry Matki Bożej Wniebowziętej. Spektakularna zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz. Najpiękniejsza jaką w życiu widzieliśmy.
Katedrę w Sienie zaś można by podziwiać przez wiele godzin analizując każdy detal, każde zdobienie kolumn itp.
Jeśli kiedyś trafimy tu ponownie to niewątpliwie zajrzymy do środka jeszcze raz.
W Santa Croce toaleta była już ze sprawnym oświetleniem. Przewijak był niewielkim, wydzielonym kawałkiem blatu. Jak się dziecko mocno wierciło to mogło włączyć suszarkę znajdującą się nad nóżkami (lub główką w zależności jak się dziecko położy). W samym Kościele można znaleźć nagrobki wielu znanych osobistości, m.in. Michała Anioła, Dante Alighieri (pusty nagrobek), Galileusza czy Niccolò Machiavelliego.
Dziecku zwiedzanie niekoniecznie może sprawiać przyjemność. Lepsze od zwiedzania może być jedzenie lodów.
Zarówno w Sienie, jak i we Florencji kącików dla dzieci nie widzieliśmy. Krzesełka do karmienia za to się czasem pojawiały. Innych atrakcji dla dzieci, poza wymienionymi, także nie widzieliśmy. Jakże cudownie pod tym względem było znaleźć się ponownie w Polsce. Obiad na trasie był już z atrakcjami dla dzieci, ale o tym będzie jeden z kolejnych wpisów.
We Florencji warto spróbować pizzę. Najlepsza jaką jedliśmy podczas wakacji była właśnie tutaj.
Wnioski:
Jeśli Wasze dziecko dobrze znosi jazdę samochodem to możemy zachęcić do zrobienia sobie „objazdówki” po Polsce czy Europie. Należy się wcześniej przygotować do takiej podróży i wziąć pod uwagę spanie, zabawę, jedzenie itp. Polecić też możemy Toskanię jako miejsce docelowe. Bardzo malownicze widoki i jest też co zwiedzać.